Maraton Poznań zaliczony

W niedzielę 13 października o godzinie 9:00 rano ponad 6 tysięczna armia „twardzieli” i „twardzielek” ruszyła ulicą Grunwaldzką. Startowi 14 Poznańskiego Maratonu towarzyszył wystrzał fajerwerków i okrzyki imponującej ilości kibiców. Wśród tych wszystkich śmiałków znalazłam się także ja.

Sama nie wierzyłam do końca w to co robię, to było jak sen na jawie. Spełnienie mojego marzenia było 42 kilometry i 195 metrów przede mną. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale w duszy czułam wsparcie wszystkich tych, którzy na mnie liczyli. Dopiero po 10 minutach dotarłam na właściwy start, ale tym razem nikomu się nie śpieszyło. Wszystkim na początku dopisywały dobre humory, wokoło słyszałam rozmowy małżeństw i przyjaciół, którzy biegli na „parę”. Ja skupiałam się od początku na wcześniejszych założeniach, czyli 10 pierwszych kilometrów po 6 min i 15 sekund, kolejne po 6 minut, odliczałam każde 1000 metrów. Tak pierwsza dziesiątka poszła gładko, dlatego zgodnie ze wcześniejszymi postanowieniami kolejną 10-tkę pokonałam w godzinę, choć okropnie doskwierał mi ból w kolanach. Starałam się o tym nie myśleć, w dużej mierze pomógł mi transparent z napisem: „Ból to ściema! Bólu nie ma!

Na 23 kilometrze dopadł mnie kryzys. Gwałtownie zwolniłam i chciałam się poddać. Wtedy pomyślałam o tych wszystkich, którzy we mnie wierzą. Nie ukrywam, że długo po tym szłam. To pomogło i pomógł mi też kolejny punkt żywieniowy na 25 km. Jednym z najgorszych momentów, było przełamanie się aby znowu zacząć biec. Nie da się opisać słowami jakie towarzyszy temu uczucie. Po tym doświadczeniu bałam się ponownie zatrzymać. I tak biegłam dalej, choć przypominało to bardziej mozolną pracę stawiania kroku za krokiem niż bieg. Po 30 kilometrze już tylko liczył się spokój umysłu, każda przybijana piątka przypadkowym kibicom, każde ich słowo otuchy dodawało motywacji. Gdy zobaczyłam tabliczkę z cyfrą 40 dostałam skrzydeł i nie mam pojęcia skąd znalazłam siły żeby przyśpieszyć. Ostatni kilometr biegł za taśmą równo ze mną narzeczony, zobaczyłam Budynek Targów w Poznaniu i wiedziałam, że meta już tuż tuż. Ostatnie metry pokonałam w ogromnym poczuciu szczęścia, na metę wbiegłam z czasem 4 godziny i 39 minut i nie uwierzycie pobiegłam dalej szukać najbliższych, żeby podzielić się z nimi tą chwilą.

Teraz zadaję sobie pytanie: „Czym jest dla mnie dystans 42,195 km?” i odpowiadam bez zastanowienia, że jest moją największą, dotychczasową próbą charakteru. Ileż potrzeba determinacji, żeby przetrwać taki wysiłek. Podziwiam tych, którzy wystartowali w maratonie kolejny raz, wiedząc co ich czeka i ile to będzie ich kosztowało. Wiem też czemu to robią.

Maratończycy biegają, bo świat na trasie maratonu odczuwa się inaczej. Niezależnie od czasu i miejsca każdy jest zwycięzcą. Zwycięzcą nad własnymi słabościami.

Wszystkim tym, którym we mnie wierzyli,
którzy mnie wspierali i dodawali otuchy.
DZIĘKUJĘ.
Bez Was nie dałabym rady.
Ewa Selke

Share:

Author: Administrator